czwartek, 18 grudnia 2014

"Wnuczka do orzechów" - Małgorzata Musierowicz



          Długo wyczekiwana przeze mnie dwudziesta część ukochanej "Jeżycjady" musiała się znaleźć w moim księgozbiorze. Z rodziną Borejków się wychowałam, a każdego z bohaterów traktuję jak dobrego znajomego i zawsze z niecierpliwością czekam na kolejną serię ich przygód. Teraz jednak, po latach, lekturze najnowszych tomów towarzyszył pewien smutek, bo oto czas nieubłaganie płynie, a moi bohaterowie, a z nimi i ja, coraz starsi. Kochanego profesora Dmuchawca pożegnaliśmy w McDusi, we wnuczce z kolei dziadek Ignacy też jakby się już pomału żegnał ze światem, gdy przekazuje wnuczkowi Jędrusiowi życiowe mądrości. Oczywiście on i jego żona są nadal pełni optymizmu i poczucia humoru, ale wyczuwa się w ich zachowaniu pewne wyciszenie i pogodzenie się ze starością i upływającym czasem.
          Ignacy i Mila nie są jednak głównymi postaciami powieści, a tytułowa wnuczka nie należy do ich rodziny. Urocza Dorotka Rumianek, której podobizna widnieje na okładce książki, ratuje z opresji wciąż, mimo pięćdziesiątki na karku, nieco roztrzepaną Idę i tym sposobem poznaje też innych członków rodziny. Sama Dorotka - bardzo inteligentna, miła, zaradna - jest dziewczyną jakby z innej epoki: mieszka z dwiema babciami gdzieś na odludziu, w starym domu otoczonym malowniczymi polami i lasami, zręcznie powozi bryczką, oporządza kobyłkę, hoduje kury, wspina się na drzewa, robi kompoty, sprzedaje jajka. Jednocześnie dziewczyna jest ambitna (chce studiować medycynę), praktyczna, zna swoją wartość, nie przywiązuje wagi do tego, w co się ubiera i nie wstydzi się poruszać wspomnianym już wyżej środkiem lokomocji. Bardzo mnie ciekawi, czy panią Małgorzatę Musierowicz ktoś konkretny zainspirował do stworzenia postaci Doroty, bo czy można jeszcze spotkać w dzisiejszych czasach nastolatkę, która się nie stroi, nie maluje, nie wisi z nosem na telefonie, z uśmiechem na twarzy gospodaruje na wsi, ma dużą wiedzę, ambicję i nie narzeka na warunki życia?
           Postać Dorotki uroczo kontrastuje z postacią Ignacego Grzegorza. Młody student historii sztuki nie wydoroślał przez ostatnie lata. Zatopiony w książkach i świecie poezji zupełnie nie odnajduje się na wsi, w której wciąż widzi same zagrożenia. Fajtłapą był i fajtłapą został, w dodatku - ze złamanym sercem, a to musiało zaowocować kolejnymi zabawnymi historiami. Czy młodzi przypadną sobie do gustu? Może Ignacy Grzegorz potrzebuje właśnie takiej praktycznej i zaradnej dziewczyny, która pokierowałaby jego życiem?
            Wnuczkę... przeczytałam błyskawicznie i zbliżając się do końca czułam niedosyt - że za krótko, że za szybko się skończyła ta miła przygoda i że tak mało było w tej części Gabrysi, Natalii, Robrojka, Mili, Pulpecji, a pozostałych (Laury, Róży, Łucji, nie wspominając już o postaciach spoza rodziny) w ogóle zabrakło. Na ich miejsce weszli nowi bohaterowie: Dorotka, jej pełne wigoru babcie Andzia i Wikta, jak i genialnie nakreślony ich sąsiad Chrobot - przaśny, swojski, uroczy w swojej prostocie chłop z dziada pradziada.
            Warto jeszcze raz podkreślić, że historia opowiedziana we Wnuczce... rozgrywa się w malowniczej scenerii, gdzieś w Wielkopolsce w środku upalnego lata. Ma się wrażenie, że to miejsce pozostało dziewicze i nieskażone cywilizacją. Klimat tej książki jest naprawdę wyjątkowy, szkoda tylko, że tak mało było w niej Poznania, a dobrze znane, pełne ludzi i zakurzonych książek mieszkanie przy Roosevelta 5 chyba już nigdy nie będzie takie jak kiedyś.

         
          

piątek, 12 grudnia 2014

"Sklepik z Niespodzianką. Bogusia" - Katarzyna Michalak



        Pierwsza powieść z cyklu "Sklepik z Niespodzianką" urzeka łagodnością, ciepłem i malowniczą scenerią nadmorskiego, otoczonego pachnącym lasem miasteczka o nazwie Pogodna, 
        Główną bohaterką jest dwudziestosześcioletnia Bogusia, która po dwóch latach pracy na obczyźnie (sadzenie cebulek tulipanów w Holandii) wraca do kraju. Los sprawia, że dziewczyna nie dociera do rodzinnego domu na warszawskiej Saskiej Kępie, lecz zatrzymuje się na Pomorzu - w miejscu, w którym zakochuje się od pierwszego wejrzenia. Urzekający  ryneczek Pogodnej staje się odtąd centrum świata młodej architekt krajobrazu. W zabytkowej kamieniczce wynajmuje mieszkanie i lokal na rozkręcenie interesu. Oczarowana jego starym wnętrzem postanawia urządzić w nim coś wyjątkowego - sklepik z duszą. Dobrze, że nad młodą, romantyczną, niedoświadczoną i nieco naiwną i kobietą czuwają twardo stąpający po ziemi rodzice, którzy uświadamiają jej, że porcelanowe aniołki i inne tego typu bibeloty nie są towarem pierwszej potrzeby i z pewnością nie zapewnią jej bytu. Pomysł mamy, ażeby w nowo wynajętym lokalu serwować pyszną czekoladę, a do niej ciasta domowej roboty, przypada dziewczynie do gustu.
        Rozpoczyna się remont lokalu na parterze kamieniczki, a nowa mieszkanka Pogodnej rozgląda się po okolicy, przygarnia bezdomnego pieska i marzy o wielkiej miłości. Nieco zagubiona dziewczyna poznaje ludzi, dzięki którym pierwsze dni w nowym miejscu nie są aż tak stresujące. A z niektórymi ( z cichą i skromną weterynarz Lidką, przebojową radną Adelą, sympatyczną emerytowaną psycholog - panią Stasią) udaje się jej zaprzyjaźnić i rozkręcić biznes. Romantyczna dusza Bogusi zawita także do starego dworku Potockich i pozna trzy pokolenia dziedziców słynnego nazwiska: dziadka Arkadego, ojca Wiktora i syna Bartosza. Po drodze natknie się także na miejscowego lowelasa, artystę malarza Igora, dla którego straci głowę.
         Dziewczyna przekonuje się, że Pogodna nie jest tak cichym miejscem, jak jej się wydawało, a jej mieszkańcy mają wyjątkową skłonność  do komplikowania sobie życia i wikłania się w intrygi. Bogusia nieświadomie daje się wciągnąć w tę grę: podrywa Igora i jednocześnie nawiązuje znajomość z najmłodszym z Potockich, któremu robi nadzieję na przyszły związek, poznaje historię zaginionej Anny, a wkrótce zakochuje się w jej mężu - trochę dużo jak na tak krótki czas i tak skromną i dobrze wychowaną dziewczynę. Mimo wszystko jednak dziewczyna w Pogodnej się nie zmienia - pozostaje tą naiwną, słabą, niewiele wiedzącą o życiu młodą kobietą, która chce sobie udowodnić, że potrafi dojrzale i mądrze wkroczyć w dorosłość, że nie boi się wyzwań (paliła przecież trawkę w Holandii i brała udział w ogniskowych ekscesach, a jakże!), że jest twarda i pewna siebie.
        Postać Bogusi jest nieco denerwująca, a precyzując, denerwująca jest jej naiwność nastolatki, a to przecież już kobieta po studiach. która, jak z dumą podkreśla, zakosztowała za granicą wolności i zakazanych owoców. Chciałaby być nowoczesną, samodzielną kobietą, a zachowuje się czasami infantylnie, a czasami znów zbyt śmiało (Wiktor), a potem dziwi się, że została tak inaczej potraktowana. Holenderskie ekscesy, którymi tak się chwali, to tylko nic nie znaczące epizody w jej życiu, które niczego jej nie nauczyły. Dziewczyna pozostała naiwną córeczką mamusi, która wciąż dziwi się światu, nie umie wyciągać wniosków z obserwacji ludzi i nie przewiduje skutków swojego zachowania.
        Walorami książki są na pewno: sceneria, dosyć ciekawa fabuła skrywająca tajemnice bohaterów, ciekawie i z humorem napisane przepisy na domowe ciasta. Minusem (dużym) jest kreacja głównej bohaterki.

piątek, 31 października 2014

"Zielone kalosze" - Wanda Szymanowska



    Bardzo udany debiut pani Wandy Szymanowskiej. Książka bez zbytniego patosu porusza temat przemocy w rodzinie i dojrzewania kobiet do wyzwolenia się spod wpływu mężów-tyranów. Może poważnie te słowa zabrzmiały, ale, tak jak wspomniałam, powieść została utrzymana w lekkim tonie, a poza tym tyle w niej optymizmu, że z pewnością nikogo nie przytłoczy.
    Autorka "wysłała" swoją główną bohaterkę z dużego miasta na prowincję, do opuszczonego domku wśród pól, które przecina błotnista droga, W tym miejscu pięćdziesięcioletnia kobieta, przyzwyczajona do luksusów i markowych ubrań szuka ciszy i odpoczynku po 30 latach związku z alkoholikiem. Jak to na wsi bywa, każda nowa rzecz nie ujdzie uwadze mieszkańców. Antonina od razu została zauważona i oczywiście wzbudziła sensację we wsi. Kto jak kto, ale sklepowa Stenia musi wiedzieć, co się wokół dzieje, więc gdy tylko pojawia się niecodzienna klientka, postanawia ją wybadać. Od pierwszego niewinnego "A pani to na długo?" rozpoczęła się przyjaźń wykształconej pani z miasta z prostą, wiejską, zaniedbaną, ale pełną ciepła i energii kobieciną, przyjaźń, która wiele zmieniła w życiu obu kobiet podobnie doświadczonych przez życie.
     Przyjazd Antoniny zakłócił leniwie płynące życie Ruczaju Dolnego. Wieś w oczach kobiety jawi się jako relikt PRL-u na czele z wójtem siedzącym na ciepłym stołku przy pustym biurku z papierosem w ustach i całowaniem rączek szanownej pani (tak na wszelki wypadek, bo nie wiadomo, co to za jedna, a co, jeśli się okaże, że ktoś ją nasłał?). Barak zwany świetlicą przypomina klubokawiarnię z lat 60, mężczyźni okupują knajpę w rynku a głowy miejscowych kobiet straszą nieśmiertelną trwałą z kręconymi lokami.

- Ale proszę cię, kochana, nie rób już więcej trwałej. Za bardzo wysusza włosy i robi się z nich taki brzydki wiecheć - wyjaśniała Antonina.
Stenia przyglądała jej się zdezorientowana. Pierwszy raz w życiu słyszy, że nie trzeba robić trwałej ondulacji, bo jest brzydka. No jak nie robić? Przecież wszystkie mają i kochają siedzieć dwie godziny u fryzjerki, bo tylko tam można dowiedzieć się ciekawych rzeczy - kto, z kim, kiedy, za co, po co, za ile, dlaczego i co z tego wynikło. To po co ona teraz będzie chodzić do fryzjerki? Prostować? A inne kręcą?

      Autorka genialnie oddała mentalność mieszkańców wioski, którzy żyją tak, jakby w Polsce w ostatnich latach nic się nie zmieniło. W ich świadomości funkcjonuje jeszcze stary system: rządzi wójt, a oni trwają w swoim marazmie, nawet nie próbują czegoś we wsi zmienić, choćby nawet upomnieć się o dom kultury, który umarł wraz z poprzednią kierowniczką. Jedyną rozrywką mieszkańców jest obserwacja siebie nawzajem, wysiadywanie w barze (mężczyźni) i ulubione ploteczki w sklepie czy u fryzjera (kobiety).
      Czy Antonina zaklimatyzuje się w nowym domu? Czy uda jej się ożywić miasteczko i zmienić podejście wójta do swojej pracy i potrzeb mieszkańców? Czy przyjaźń ze Stenią nie zachwieje rodzące się w nich uczucie do tego samego mężczyzny? I czy Stenia znajdzie w sobie tyle odwagi, żeby podjąć ważną decyzję?
     Zielone kalosze to książka naprawdę dobrze napisana. Znakomity styl, lekkość narracji, ważny temat podany bez zbytniego roztrząsania i roztkliwiania się nad losem bohaterek, bardzo dobra kreacja bohaterów, których charaktery zostały bardzo realistycznie odmalowane i sporo smaczków w postaci zabawnych opisów realiów obyczajowych wsi - to wszystko tworzy naprawdę ciekawą opowieść.

wtorek, 28 października 2014

"Trucicielka"- Eric-Emmanuel Schmitt



      Trucicielka jest zbiorem czterech opowiadań, które łączą motyw obsesji i postać św. Rity. Ogarniająca umysł uprczywa myśl-trucicielka jest potężną siłą, która panuje nad człowiekiem, czyniąc go niewolnikiem samego siebie i skłaniając do działań rzutujących na całe życie. To "opętanie" ma w zbiorze różnoraką postać: chorobliwej fascynacji księdzem, rozpaczy, wyrzutów sumienia, zemsty, żądzy władzy i strachu przed wyjściem na jaw spraw z przeszłości.
     Pierwsze z opowiadań, noszące taki sam tytuł jak całość zbioru, rozgrywa się w pewnym francuskim miasteczku, które stało  się znane za sprawą jednej z mieszkanek - Marie Maurestier, zwanej Trucicielką. To niechlubne miano przylgnęło do niej za sprawą głośnych procesów, w których jednak skutecznie obroniła się przed oskarżeniami o zabójstwo mężów. Siedemdziesięcioletnia dziś kobieta nie wygląda i nigdy nie wyglądała jak uwodzicielka, która miałaby zwabić trzech dużo starszych od siebie mężczyzn, by po ślubie pozbyć się ich i przejąć ich majątek. Wysoka, nieprzyjemna, nieprzystępna, ironiczna, aseksualna nie wydaje się osobą o erotycznie bujnej przeszłości, w której było też miejsce na romans z dużo młodszym, przystojnym, kochankiem. Czy rzeczywiście ta "wielka klacz o groźnej posturze", jak o niej mówiono, dokonała wszystkich morderstw, czy też kolejne zgony związanych z nimi mężczyzn to tylko zbieg okoliczności?
       W mieście pojawia się osoba, przy której Marie staje się inna. Kobieta codziennie przychodzi do koscioła, wpatruje się w  nowego, przystojnego proboszcza, razem z nim się modli, a po nabożeństwie długo z nim rozmawia. Gabriel jest pełen gorliwej wiary, którą zaraża wiernych, pełen ciepła, wyrozumiałości i pokory cechującej młodych duszpasterzy, niepoddających się jeszcze rutynie w pracy duszpasterskiej i w modlitwie. Początkowa fascynacja osobowością księdza przeradza się w pożądanie i chęć zawładnięcia jego duszą.
       Marie nie może się pogodzić z tym, że Gabriel nie poświęca jej już tyle czasu, gdyż pomaga Verze Yvette, źle prowadzącej się matce sześciorga dzieci. Częste wizyty Very w konfesjonale doprowadzają Marie do furii, zwłaszcza że ta młoda kobieta jest bardzo atrakcyjna. Gdy słyszy od Gabriela, że największym grzesznikom duszpasterz powinien poświęcać najwięcej czasu, Marie postanawia działać. Teraz ona okupuje jego konfesjonał i wyznaje szokujące prawdy ze swojego życia. Czuje przy tym fizyczną rozkosz, bliskość księdza i przedmiot ich rozmów są dla niej namiastką cielesnej bliskości. Nowe szczegóły, plątanie się w zeznaniach, zmiany motywów morderstw są przemyślaną strategią mającą przedłużyć godziny spowiedzi.  Czy rzeczywiście wszystko, co wyznała, jest prawdą, czy też ubarwiła przeszłość, by dłużej być przy Gabrielu i nie pozwolić mu o sobie zapomnieć? Czy uda się młodemu proboszczowi nawrócić swoją parafiankę? Co się wydarzyło po pięciu bardzo trudnych i wyczerpujących dla Gabriela, a pełnych rozkoszy dla Marie tygodni spowiedzi?

       Drugie opowiadanie pt. Powrót jest znakomitym studium psychologicznym postaci. Greg, mechanik okrętów, spędza swoje życie na Pacyfiku. Jest to prosty robotnik, zapatrzony w pracę, która organizuje całe jego życie. Na lądzie zostawił żonę i cztery córki, ale zajęty pracą nie ma czasu ani siły na tęsknotę czy rozmyślania. Wszytsko zmienia się, gdy kapitan statku otrzymuje telegram o śmierci córki Grega. Niestety nie udało się ustalić, która z córek nie żyje. Greg przeżywa piekło. Zastanawia się, której córki już nigdy nie zobaczy. Prosi Boga o to, żeby to nie była ta, którą najbardziej kocha, potem ma wyrzuty sumienia, że prosząc Boga o życie jednej, niejako skazuje na śmierć inną. Uświadamia sobie, że jego dzieci wychowały się w zasadzie bez niego, że z powodu wiecznej rozłąki nie zna swoich córek, nie wie, jakie są, co je interesuje. Wyrzuca sobie, że gdy się pojawiał w domu, był dla nich zbyt ostry, wzbudzał strach, zamiast dawać miłość. W jaki sposób to doświadczenie wpłynie na życie Grega? Czy nieugięty twardziel zmieni swój stosunek do rodziny? I której córki nie ujrzy, gdy wróci do domu?

       Koncert "Pamięci anioła", trzecie opowiadanie zbioru opisuje historię Chrisa i Axela - dwóch młodych, obiecujących muzyków. Nikt nie ma wątpliwości, że to jednak Axel ma większy talent. To, co Chris musi wypracować, Axel ma w genach, więc jego gra urzeka naturalnością i niedoścignionym pięknem. Chorobliwa zazdrość wyzwala w Chrisie chęć rywalizacji i udowodnienia, że to on jest lepszy. Na wybrzeżu Australii odbywa się turniej młodych muzyków. Chłopcy mają się wykazać sprawnością fizyczną i sprytem w odnajdowaniu kryjówek ze skarbem. Jedna z nich znajduje się pod rafą koralową. Chris dociera tam jako pierwszy. Gdy zbliża się do celu, widzi jak Axel zaklinowany w rafie bezskutecznie próbuje się uwolnić. Nie wie, czy gesty chłopaka to  rzeczywiście wołanie o pomoc, czy podstęp mający go odciągnąć od skarbu. Chris podejmuje decyzję - weźmie skarb, potem wróci po Axela. Skarb został zdobyty, jednak na pomoc koledze jest już za późno. Najlepiej więc uciec, udając, że nic się nie widziało, zmarli przecież nie potrafią mówić.
      Jak wygląda życie Chrisa po wypadku kolegi? Czy może żyć ze świadomością, że przez niego zginął człowiek? Czy Chris może być pewny, że prawda nie wyjdzie na jaw? A może po latach duch przeszłości powróci, by upomnieć się o sprawiedliwość?

     Czwarte opowiadanie Trucicielki nosi tytuł Elizejska miłość i opisuje życie francuskiej prezydenckiej pary. Kolorowe pisma opiewają wieloletnią miłość małżonków, ilustrując ją licznymi zdjęciami. Prezydent Henri musi przecież dbać o pozory, w końcu zbliżają się wybory, w których będzie się ubiegał o drugą kadencję. Prezydentowa Catherine analizuje swoje życie i odkrywa, że nie może już żyć zamknięta w złotej klatce z mężem, który ją zdradza i traktuje jak ozdobnik jego politycznej kariery. Któregoś dnia wykrzykuje zbierającemu się do kochanki mężowi wszystko, co leży jej na sercu - łącznie z tym, co wie o kulisach jego wygranej w wyborach sprzed kilku lat. Przerażony prezydent próbuje uciszyć Catherine,  a jest zdolny do wszystkiego. Kobieta przekazuje wszystkie obciążające go zeznania swoim znajomym, którzy w razie czego ujawnią je światu.  Od teraz w interesie prezydenta jest to, żeby jego żonie nie spadł włos z głowy. Obojga małżonków nagle paraliżuje wiadomość o chorobie Catherine.  W hospicjum św.  Rity umierająca kobieta pisze wspomnienia, które każe opublikować po swojej śmierci.  Jej rękopis staje się obsesją Henry'ego.  Mężczyzna robi wszystko, aby obciążające go zapiski żony nie ujrzały światła dziennego. Bezskutecznie.
 


środa, 15 października 2014

"Kwiaty na poddaszu" - Virginia C. Andrews



           Po raz pierwszy wydane w 1979 r. Kwiaty na poddaszu na miano "wielkiego bestsellera" zasłużyły rewelacyjnie skonstruowaną intrygą. Odkrywanie kolejnych mrocznych i nierzadko drastycznych wątków pochłania czytelnika tak, że ciężko się od lektury oderwać.
          Czworo rodzeństwa mieszka z rodzicami w Glandstone. Matka Corrine opiekuje się dziećmi i wydaje na siebie mnóstwo pieniędzy, które zarabia jej mąż, Christopher. Domowa sielanka kończy się podczas urodzinowego przyjęcia ojca, na które główny bohater tego dnia nie zdążył już przyjechać. Śmierć Christophera wywraca życie dzieci do góry nogami. Matka przyznaje się, że z powodu swojej rozrzutności i umiłowania do luksusu nie mają ani grosza, a ich dom jest obciążony długami. Cała rodzina udaje się pociągiem do domu rodziców Corrine. W drodze dzieci dowiadują się, że dziadek nienawidzi ich matki, gdyż za młodu zrobiła coś, czego nie potrafi jej wybaczyć. Matka tłumaczy, że do momentu aż odzyska względy swojego umierającego ojca i na nowo zostanie uznana dziedziczką jego fortuny, będą musiały się ukrywać. Dzieci zostają umieszczone w jednym pokoju, z którego przez drzwiczki ukryte w szafie mogą się przedostać na poddasze ogromnego domu. Codziennie rano zagląda do nich ich babka, przynosząc skromne jedzenie na cały dzień i upominając, aby zachowywały się przyzwoicie, czytały Biblię i nie grzeszyły. Wyobrażenia dzieci o mieszkaniu w dużym, bogatym domu dziadków szybko się weryfikują. Pokój i poddasze są jedynym miejscem, w którym mogą przebywać, a babka uważa je za "nasienie diabła", jest ostra, nieprzyjemna, okrutna. Matka, tłumacząc zachowanie babki, wyjawia tajemnicę swojego małżeństwa z bliskim krewnym i znika na całe dnie, by rzekomo uczyć się zawodu sekretarki, dzięki któremu będzie mogła znaleźć pracę, wynająć dom i utrzymać całą rodzinę. Mami też dzieci obietnicą wielkiego majątku, który odziedziczą po śmierci dziadka, mają tylko cierpliwie czekać.
          Narratorka opowiadania, dwunastoletnia Cathy domyśla się, że ich matka kłamie, a tajemnica pokrewieństwa rodziców jest tylko jedną z wielu. Inaczej zachowuje się Chris, który bezgranicznie matce wierzy. Niczego nieświadome pięcioletnie bliźniaki, Carrie i Cory, ciągle pytają o mamę i lgną do Cathy, którą wkrótce zaczynają traktować jak własną rodzicielkę. Niespokojna i nieufna Cathy pod wpływem Chrisa próbuje znów matce zaufać.
          Tymczasowe lokum na poddaszu domu Foxworth Hall zamienia się w więzienie, z którego Cathy nie widzi już szansy ucieczki, zwłaszcza że rzekomo umierający dziadek wiąż żyje, a mama zjawia się w pokoju coraz rzadziej, a któregoś dnia informuje dzieci o swoim nowym mężu. Kobieta w ogóle nie interesuje się bliźniakami, nawet na nie nie patrzy, może już się nimi nie interesuje albo być może boi się zobaczyć ich wyniszczonych brakiem słońca, świeżego powietrza i ciepłego jedzenia twarzy. Jest bezczelna, gdy opowiada dzieciom opowiada o swoich wycieczkach, wyjściach do kina, balach, podróży po Europie. Wyrzuty sumienia próbuje zagłuszyć drogimi prezentami. Nie ma za grosz wyczucia, bo już o miłości matczynej mówić chyba nie można, gdy na długie tygodnie znika, zostawiając swojej dzieci na łasce swojej okrutnej matki, która wyszukuje pretekstów, by wyżyć się na niechcianych dzieciach.
          Czy to pod wpływem rodziców Corrine zamienia się w bezduszną i zakochaną w pieniądzach kobietę? Obawiam się, że ona już wcześniej zdradzała swój egotyzm. Na początku powieści, gdy Corrine podejmuje decyzję o powrocie do rodzinnego domu, pokazuje siebie w nie najlepszym świetle. Przydziela dzieciom tylko dwie walizki, sobie też, a przecież ich jest czworo, a ona jedna. Co więcej, nie zamierza tych dzieci w ogóle spakować, to Cathy ma zdecydować, czego najbardziej potrzebują bliźniaki. Gdy nocą zmierzają już przez pola i las do Foxworth Hall, to Cathy i Chris muszą nieść śpiące bliźniaki, chociaż matka idzie z pustymi rękami, gdyż po walizki ma pojechać później. Egoizm matki nie zrodził się po powrocie do rodziców, ta matka prawdopodobnie zawsze taka była, a tylko wizja przyszłego bogactwa wyzwoliła w niej te najgorsze instynkty.
          Tymczasem w zamkniętych na poddaszu nastolatkach zaczynają się budzić pierwsze fascynacje cielesnością. Nastolatki w osamotnieniu zmagają się z problemami okresu dojrzewania. W dodatku muszą zastąpić młodszemu rodzeństwu ojca i matkę, opiekować się nimi w chorobie, zorganizować im czas zabawy i nauki, i, co najgorsze, chronić ich przed własną babką, uspokajać, pocieszać i  tłumaczyć nieludzkie zachowanie matki.
          Kwiaty na poddaszu to przejmująca opowieść o dzieciach, które stanęły na przeszkodzie w realizacji marzeń matki o fortunie i młodym kochanku, to historia dzieci, które karze się za to, że ich ojcem jest bliski krewny matki. Książka wciągająca i jednocześnie przygnębiająca, momentami szokująca, ale, według mnie, mało wiarygodna. Za dużo w niej patologii. Dziwne jest to wymieszanie dewocji dziadków z ich okrucieństwem. Dziwi także brak zainteresowania różnych instytucji i szkoły losem dzieci, które zniknęły (przecież akcja książki nie dzieje się w średniowieczu, lecz w drugiej połowie XX wieku). Zastanawiająca jest także naiwność służby, która wierzy w opowieść o myszach harcujących na poddaszu i nawet z ciekawości nie zajrzy do zamkniętego skrzydła posiadłości, do którego właścicielka potajemnie nosi jedzenie zatrute arszenikiem. Niewiarygodne jest to, że przez tak długi czas tajemnica dzieci nie została odkryta, a one same wcześniej nie zorientowały się, że matka wcale nie chce ich stąd zabrać. Przecież gdyby chciała,to sama jej biżuteria, którą obwieszona przychodziła do dzieci, wystarczyłaby na wynajęcie domu i szczęśliwe życie z dala od barbarzyńskiej babki. A kurs sekretarki, po którym matka miała pójść do pracy trwał aż tak długo? Przecież starsze dzieci były już w tym wieku, kiedy wyczuwa się pewne rzeczy.  Ta sprawa jakoś ucichła w toku akcji, a one nawet nie spytały matki, czy ukończyła kurs i może już pójść do pracy. Zadziwiająca i trochę nieprawdziwa jest ta ufność starszych dzieci wobec matki, która tak nieludzko ich traktuje.
         Wiele jeszcze niedociągnięć i defektów w książce można autorce zarzucić, jak choćby infantylizm starszych dzieci i samej matki, a także wiele sztucznych dialogów, jednak mimo to, książka robi dość duże wrażenie.



sobota, 11 października 2014

"Trzynasty miesiąc poziomkowy" - Krystyna Siesicka




         Kolejne spotkanie z twórczością jednej z moich ulubionych autorek było czasem wyjątkowo miło spędzonym. Pani Krystyna Siesicka, jak zwykle zresztą, potrafi  zmieścić tak dużo treści, znaczeń, uczuć i refleksji w niewielkich rozmiarów powieści. Zastanawiające jest, w jaki sposób udaje się jej wejść ze swoją opowieścią głęboko w umysł czytelnika i pozostawić ją tam na długo.               Książkę otwiera następujący komentarz autorki:

Myślałam, że ta książka będzie żartem.
Okazało się, że ona wcale żartem nie jest.
Jeżeli jednak coś z żartu w niej zostało,
to może na nasze szczęście...

        Moim zdaniem nawet dosyć sporo tego żartu w książce. Sam sposób prowadzenia narracji jest grą z czytelnikiem. Autorka "umawia się" z nim co do wyglądu bohaterów, jakby dopiero na jego oczach tworzyła powieściową rzeczywistość. Otwiera przed nim swój umysł i pozwala obserwować proces twórczy. Czytelnik ma wrażenie, że opowieść rodzi się w momencie, w którym on ją czyta:

[...] do małej jadłodajni "Przydrożny barek" weszła Petra. Pomyślałam, że powinna być niewysoka, ubrana w długą brązową spódnicę, sięgającą po brzegi czarnych, sznurowanych bucików, że powinna mieć na sobie obcisłą rudą kurtkę, najlepiej sztruksową, ale już dość ciepłą, może podbitą cienkim sztucznym futerkiem. Szyję najchętniej owinęłabym jej długim wełnianym szalem, który Petra dostałaby od babci na swoje niedawno obchodzone osiemnaste urodziny, a ten szal niechby był w kolorze ciemnego bursztynu. Spojrzałam w stronę drzwi. Tak właśnie Petra była ubrana.

        Ciekawa jest także konstrukcja samego narratora, a w zasadzie narratorki. W niektórych partiach książki jest nią Izabela - jedna z osób stołujących się w "Przydrożnym barku", która zresztą nie ukrywa, że przychodzi tutaj, aby obserwować ludzi i skrzętnie notować to,co może jej się przydać do swojej powieści. Główną narratorką jest pewna kobieta, która wie i widzi wszystko, zagląda też do prywatnych domów niektórych bohaterów. W pewnych partiach tekstu jej rolę przejmuje Izabela, która relacjonuje to, co widzi i słyszy w jadłodajni i mówi w pierwszej osobie:

     Izabela ociągała się z wyjściem, ciągle licząc na to, że zaraz pojawi się tu starszy pan z siwą brodą. Miała wielką ochotę wyjąć ze swojej pięknej, skórzanej torby powiększające lusterko do makijażu i znowu sprawdzić w nim, jak wyglądają teraz jej włosy w kolorze złoty jasny szatyn, chociaż od chwili, kiedy wyszła od fryzjera, sprawdzała to dziesiątki razy.
    Nie uwierzycie, ale sprawdziłam znowu. Sięgnęłam po torbę, wyjęłam lusterko i pod pretekstem, że zaglądam do niego, żeby wyprostować zawiniętą rzęsę, obejrzałam sobie nasz nowy wizerunek, to znaczy wizerunek mój i Izabeli. Byłam w tym lusterku jakąś zupełnie obcą babą, której w ogóle nie znałam, więc jak tylko mogłam najszybciej, wrzuciłam ją do torby, bo ponad wszystko w świecie nie znoszę obcych bab.

 Czasami trudno się zorientować, która z kobiet w danym momencie mówi, bo bywa, że i w obrębie jednego akapitu na zmianę mówią obie narratorki:

    Izabela  zjadła zupę. Ciekawe, czy smakowała jej ta nowa jabłeczna. Zobaczyłam, że Tom przygląda mi się, być może zauważył, zapewne tak, bo uśmiechnął się i skinął głową z uznaniem. Od wczoraj byłam szatynką. 

         Taka kreacja narratora, to zapewne kolejny żart autorki, gra z czytelnikiem, który musi się postarać nad tą narracją zapanować. A może cała narracja jest tylko szkicem powieści Izabeli, która notuje jak leci - każde swoje luźne spostrzeżenie, które może się przydać w pracy nad powieścią, jak i już dopracowane fragmenty z wykreowanym narratorem.
        Tym, co decyduje o sukcesie powieści autorki, jest umiejętność takiego tworzenia rzeczywistości książkowej, by czytelnik czuł się współtwórcą tej rzeczywistości, by czuł, że osobiście obserwuje ten świat, a wydarzenia rozgrywają się na jego oczach. Nie bez znaczenia jest także znakomicie, jakby w przelocie uchwycone zachowania postaci, ich wypowiedzi, które tak wiele mówią o nich samych i problemach, z którymi się zmierzają.
        "Przydrożny barek" jest miejscem, w którym krzyżują się drogi ludzi w różnym wieku i o różnych zawodach. Atmosfera miejsca sprawia, że przychodzą oni nie tylko po to, by zjeść pachnący obiad, ale po prostu tam pobyć, z kimś porozmawiać, zobaczyć, jak wygląda życie innych ludzi,
       Restauracja Toma i Gustawa to miniatura świata, w którym obok siebie żyją młodzi i starzy, ludzie na stanowisku, którzy już coś w życiu osiągnęli i ci, którzy dopiero biorą się z życiem za bary.
A każdy przychodzi z własnym bagażem spraw, uczuć, problemów i widzi, że nie jest osamotniony w swoim bólu, że każdy inny człowiek też z czymś się zmaga i też szuka przyjaznej duszy.
       Zagubiona Petra nie potrafi obiektywnie ocenić swojego talentu, wierzy, że uda się jej utrzymać z tego, co lubi robić, nie ma innego pomysłu na życie. Tom, chłopak po traumatycznych przeżyciach próbuje rozpocząć życie na nowo. Z kolegą Gustawem zakłada więc "Przydrożny barek", który od początku działalności cieszy się dużym uznaniem gości. To ciepłe, pachnące domowym obiadem miejsce przyciąga też inną zagubioną młodą osobę, mianowicie Jaśminę, która tylko w oczach Gustawa znajdzie zrozumienie dla swoich błędów.
       Obok młodych zagubionych dusz pojawiają się też dorośli w średnim wieku: samotna Małgorzata szukająca pokrewnej duszy w internecie, Izabela, która nieudany związek odreagowuje, szukając w barku inspiracji do swojej książki, jest także jej siostra Mira, zaopatrzona przez autorkę stałym epitetem "aktorka charakterystyczna". Ta ostatnia skutecznie zwabia pewnego starszego pana, który pod wpływem jej uroku kompletnie nie zauważa, że jest finansowo wykorzystywany przez tę uroczą damę. I kolejna z postaci, które niczym aktorzy pojawiają się i znikają na scenie "Przydrożnego barku" - Modesta, starsza pani najsilniej chyba odczuwająca samotność i starość.
       "Przydrożny barek", miejsce na pozór zwyczajne jak wiele innych małych punktów gastronomicznych, jest wyjątkowe, bo oprócz pachnących zup oferuje swym gościom namiastkę domu, w którym każdy ma swoje miejsce przy stole i przyjazną duszę. Oby więcej takich "Przydrożnych barków" wokół nas.

          

sobota, 20 września 2014

"Lato w Jagódce" - Katarzyna Michalak



Przyjemny tytuł i ciepłą okładka sugerują, że akcja książki będzie się rozgrywać w wakacyjny miesiące w zabytkowym dworku, wśród zapachu wszelkiego rodzaju roślinności otaczającej dom, Niestety, zarówno tytuł, jak i okładka są mylące. Wydarzenia rozgrywające się w tytułowej Jagódce zajmują chyba nie więcej niż jedną dziesiątą objętości książki, i to na samym jej końcu. Skąd więc pomysł na taki tytuł? Owszem Jagódka pojawia się w kilku wcześniejszych miejscach - wspomina o niej Stefania, rozmyśla Gabriela, jednak jej wątek nie jest głównym, dlatego według mnie tytuł powinien brzmieć inaczej.

Książkę Lato w Jagódce czyta się łatwo i przyjemnie, chociaż paradoksalnie nie przedstawia ona lekkiej opowieści, która płynie leniwie jak letnie dni w zacisznym dworku. W przedstawionym czasie i przestrzeni dzieją się ludzkie dramaty, każdy z bohaterów jest czymś obciążony - a to kalectwem, a to biedą, samotnością, nieszczęśliwym dzieciństwem, wyrzutami sumienia, doświadczeniem wojny. Ta lekkość narracji pokazuje, że mimo wszelkiego zła, które dotyka człowieka, życie może być piękne. Ta pozytywna energia płynące z tej momentami nawet tragicznej opowieści to zasługa autorki, która ma dar dostrzegania w życiorysach, jakiekolwiek by one były, czegoś pozytywnego, a przede wszystkim - ukazywania piękna człowieczeństwa.

Lato w Jagódce to opowieść o współczesnym, bardzo doświadczonym przez życie Kopciuszku, który jak za skinieniem czarodziejskiej wróżki zamienia się w piękną kobietę i dostaje szansę na  normalne życie. Na równi z historią Gabrysi, rozgrywają się inne - jej ciotki Stefanii, Pawła i jego matki, Alka, Malwiny. Każda z tych postaci, gorzko doświadczona przez życie, odnajdzie po wielu zawirowaniach spokój i harmonię. Osiągnięcie tego stanu nie byłoby możliwe, gdyby nie obecność kogoś bliskiego. Sprawdza się zasada:  Gdy ty  pomagasz komuś, kiedyś ktoś pomoże tobie.

Lekki ton książki, szczypta humoru i ciekawe, wręcz niezwykłe historie to bardzo ciekawe połączenie, aczkolwiek przyczepiłabym się do kilku rzeczy. Najpierw do naciąganego, pasującego jak pięść do nosa wątku marokańskiego księcia i jego czterech ochroniarzy z kałasznikowami w rękach. Wkroczenie tej ekipy do gabinetu w zoo z martwym sokołem w założeniu miało być zabawne, mnie jednak nie śmieszyło ze względu na swoją absurdalność, a kolejne pojawienie się jej w akcji książki było już naprawdę denerwujące. 

Kolejna rzecz, do której mogłabym się przyczepić, to zbyt dużo tragicznych lub nieprawdopodobnych zdarzeń, które dotykają grupę bliskich sobie osób. Moim zdaniem nagromadzenie ich sprawia, że opowiadana historia traci na wiarygodności, a dodatkowo te niesłychane zbiegi okoliczności sprawiają, że książkę zaczyna się ją czytać jak baśń,a nie historię z życia wziętą. 

I jeszcze jedna myśl nasunęła mi się po lekturze tej książki. Brakowało mi w niej bardziej wiarygodnego ukazania rekcji bohaterów na momenty zmieniające ich życie. Przykładowo: Gabriela dowiaduje się prawdy o Malwinie, prawdy, która powinna nią wstrząsnąć, wywołać szereg głębokich emocji, bo przecież dotyczy także jej samej. Tymczasem Gabriela przyjmuje tę prawdę do wiadomości, przychodzi do Malwiny, by wszystko rzeczowo, bez  cienia emocji wyjaśnić i łatwo, bezstresowo przechodzi do porządku dziennego. Podobnie jest też w przypadku innych bohaterów. Tak mało emocji w tak ważnych i zmieniających życie bohaterów chwilach z pewnością też nie służy uwiarygodnieniu tych historii.

To tyle jeśli chodzi o pewne niedociągnięcia powieści. Ogólnie warta polecenia, gdyż w tym  splocie nieprawdopodobnych zdarzeń można wyczytać sporo więcej niż na pierwszy rzut oka się wydaje. 

 

piątek, 1 sierpnia 2014

"Martin Eden" - Jack London





                   Martin Eden - powieść napisana już lata temu, jest zaskakująco aktualna dzisiaj. Niby inne czasy, inna sytuacja polityczna i społeczna, ale jakże łatwo odnieść problemy w niej zawarte do świata XXI wieku. Problem odrzucenia i potępienia inności, oceniania innych przez pryzmat portfela, problem ciężkiej, słabo opłacanej pracy, która pozbawia człowieka chęci do życia i myślenia o czymś innym niż tylko: jak przeżyć . No i myśli przewodnie utworu:
-  jednostka wybitna, która nie może się przebić w świecie szmiry i tandety
- sławne nazwisko, dzięki któremu można sprzedać wszystko,
- sztuka jako towar, na którym można sporo zarobić.
 Jakie to wszystko aktualne!

           Martin Eden, prosty, 20-letni marynarz wywodzący się z rodziny robotniczej,  ratuje życie chłopakowi z wyższych sfer i w dowód wdzięczności zostaje zaproszony na obiad do państwa Moorse. Salon bogatego domu robi na chłopaku niesamowite wrażenie. Martin po raz pierwszy w swoim życiu widzi prawdziwe piękno, o którym do tej pory tylko czytał w książkach. Dzień ten na zawsze zmieni jego życie, zwłaszcza że w owym salonie pojawi się subtelna i delikatna Ruth, uosobienie piękna, niewinności i anielskości. Chłopaka upaja widok dziewczyny, jest odurzony jej pięknem i przepełniony pragnieniem przebywania z nią.
                 Spotkanie z rodziną Moorse'ów uświadamia Martinowi nędzę własnego życia i staje się impulsem do zmian. Chłopak chce za wszelką cenę dorównać Ruth intelektualnie. Nadrobienie zaległości w wykształceniu wydaje się niemożliwe, gdyż Martin nie zna podstaw, a wszelkie próby zrozumienia podręczników wypożyczanych z czytelni kończą się niepowodzeniem. Beznadziejne błądzenie w labiryncie wiedzy nie zniechęca go. Ambitny chłopak uczy się ze słownikiem w ręce, dniami i nocami, kosztem snu i zdrowia, przyswaja wiedzę z różnych dziedzin.
                  Młody marynarz czuje się wśród książek jak ryba w wodzie. Uczenie się daje mu satysfakcję i dodaje wiary w siebie. Martin wie już, że znalazł to, czego od dziecka mu brakowało:

Całe jego dzieciństwo i młodość pełne były dziwnego niepokoju. Sam dobrze nie wiedział, czego szuka, lecz zawsze czegoś pragnął, choć aż do czasu spotkania z Ruth daremnie za tym czym gonił. Teraz jego niepokój stał się ostry i bolesny, lecz w końcu Martin dowiedział się jasno i ostatecznie, że tym, co musi posiąść, jest piękno, rozum i miłość. 

                  Najszybszy efekt przynosi nauka gramatyki. Chłopak mówi już tak jak Ruth i jej sfera. W rekordowym czasie uzupełnia swoje wykształcenie, żyjąc z pieniędzy zarobionych podczas rejsu. Gdy kończą się oszczędności, postanawia zarabiać na życie w inny sposób - pisze opowiadania o tematyce marynistycznej i wysyła je do gazet przekonany, że spodobają się wydawcom. Niestety, żadna jego twórczość nie zostaje przyjęta do druku. Martin nie traci nadziei, żyje skromnie, głoduje, zastawia w lombardzie ubranie, rower - wszystko po to, by przetrwać do dnia, w którym któryś z tekstów przyniesie zysk. Głodowanie zmusza go do podjęcia pracy w hotelowej pralni. Kilka tygodni harówki od rana do wieczora skłania chłopaka do refleksji na temat pracy. Martin widzi, że praca ponad siły upadla człowieka, sprawia, że przestaje on myśleć i czuć, nie ma ambicji, pragnień i chęci doskonalenia siebie. Jedyną potrzebą są sen i raz w tygodniu - upicie się. Chłopak i jego współpracownik Joe porzucają hańbiącą pracę. Joe wybiera włóczęgostwo, Martin wraca do dawnych zajęć i Spencera, którego odkrył na początku swoich studiów. Jest zafascynowany teorią ewolucji, na na niej kształtuje swoje poglądy na świat i relacje międzyludzkie. Kolejne wizyty w domu Moorse'ów uświadamiają mu pewien paradoks. Otóż zauważył, że poziomem wiedzy i umiejętnością twórczego myślenia znacznie przewyższa Ruth - kobietę z dyplomem ukończenia studiów, jak również innych bywalców salonu Moorse'ów, którzy również szczycą się wyższym wykształceniem:

Przeważnie jednak Martin wiedział więcej od nich o życiu i książkach i dziwił się tylko, w jakie skrytki i zaułki mózgu chowali ci ludzie swoje wykształcenie. Nie zdawał sobie sprawy, że sam posiadał niezwykłą żywość umysłu; nie przypuszczał również, że tych ludzi, którym dane było mierzyć głębie i myśleć o rzeczach ostatecznych, nie należało szukać w salonach różnych Morse'ów tego świata. Nie wiedział też, że ludzie tacy niby orły królewskie królewskie krążą samotnie w błękitach nieba, wysoko ponad ziemią i skłębionym rojowiskiem jej stadnego życia.

                        Powoli do Martina zaczyna docierać, że środowisko burżuazyjne to dorobkiewicze, ludzie, dla których ważne są pieniądze i konwenanse. Nie ma w nim miejsca na indywidualizm, a sztuka jako wartość intelektualna u nich w ogóle nie istnieje. Również Ruth, choć ciągle bardzo ją kocha, nie jest już w jego oczach tak niezwykła, za jaką ją uważał, gdyż nie rozumiała jego jako artysty, nie doceniała jego twórczości i ciągle namawiała go do podjęcia pracy zarobkowej:

Martin nie wiedział, że dla Ruth "rozkosz twórcza" jest tylko pustym dźwiękiem. Owszem, używała tego wyrażenia, od niej nawet usłyszał je Martin po raz pierwszy; czytała o tym, studiowała to nawet, zdobywając swój stopień naukowy na uniwersytecie. Nie znała jednak samodzielności myślenia ani też twórczości na jakim bądź polu, wszelkie zaś przejawy kultury były u niej tylko echem wypowiedzi osób innych.

                          Co w takim razie skłoniło państwa Moorse'ów do akceptowania Martina w swoim domu? Otóż gdy zauważyli oni zainteresowanie Ruth nieznajomym młodzieńcem, pozwalali jej spędzać z nim czas, by w końcu przestała być 24-letnią dziewczynką i zaczęła interesować się płcią przeciwną. Zaręczyny młodych nie zostały potraktowane poważnie, zresztą niechęć Martina do "objęcia posady" uspokoiła ich, wiedzieli bowiem, że za lenia i darmozjada ich córka nigdy nie wyjdzie.
                      Martin tymczasem ciężko pracuje, dniami i nocami tworzy nowe, tym razem już dojrzałe i wartościowe, których jednak żadne czasopismo nie chce wydrukować. Ciasny pokoik wynajmowany od wdowy Marii staje się miejscem tworzenia dzieł, które, jak sądzi ich autor, kiedyś zostaną docenione. Wspomniana Maria - matka ośmiorga dzieci, które sama utrzymuje, piorąc i prasując bieliznę zamożniejszych sąsiadów, chociaż sama bieduje, ratuje swojego lokatora talerzem zupy.
                 Pasmo niepowodzeń Martina wydaje się nie mieć końca. Przypadkowe wystąpienie na wiecu socjalistów zostaje opacznie zrozumiane i zostawia echo w postaci artykułu, który przedstawia Martina jako zagorzałego zwolennika tej ideologii. Dowiadują się o tym jego szwagrowie, którzy całkowicie odcinają od Martina jego siostry, jak również państwo Moorse. Chłopak dostaje list, w którym narzeczona donosi o zerwaniu zaręczyn.
                     Niezwykła więź połączyła Martina z Brissendenem, nieuleczalnie chorym poetą. I chociaż różniły ich poglądy polityczne i społeczne (Martin był indywidualistą, zwolennikiem teorii ewolucji, która ma prawo wyeliminować słabsze i chore jednostki, a jednocześnie wyznawcą filozofii nietzscheańskiej; Brissenden - zdeklarowanym socjalistą), połączyła ich miłość do poezji. Wydana za sprawą Martina  Efemeryda Brissendena, dzieło, zdaniem chłopaka, wybitne i jedyne w swoim rodzaju, stała się obiektem kpin i parodii, a przez niektóre środowiska uznana za utwór obrazoburczy, a wręcz heretycki. Ta sytuacja wstrząsnęła Martinem. Uświadomił sobie, że zmarły już Brissenden miał rację - czasopisma to nie miejsce dla prawdziwej sztuki, a prawdziwy artysta nigdy nie znajdzie uznania w środowisku burżujów.
                    Tymczasem jednak następuje nagły zwrot w życiu Martina. Jedno z czasopism drukuje rozprawę Hańba słońca. Utwór ten wywołuje zainteresowanie rzeczoznawców, którzy na łamach gazet toczą z sobą dyskusję na temat tego utworu. Okazuje się, że nazwisko Martina jest już bardzo znane i można na nim zarobić. Czasopisma zabiegają więc o kolejne utwory, oferując ogromne pieniądze. I płacą krocie za to samo, co wcześniej odrzucały. Nasz bohater w jednej chwili stał się bardzo bogaty i sławny, jego utwory znalazły uznanie w oczach redaktorów i wydawców, ale czy rzeczywiście o takiej sławie marzył? Przecież całą twórczość, którą teraz rozchwytują gazety, stworzył już dawno temu, te same utwory były wcześniej notorycznie odrzucane, więc czy na pewno uznano je za dzieła wybitne, czy też inne pobudki kierują wydawcami?
                         Martin zdaje sobie sprawę, że jego dzieła sprzedają się nie dlatego, że są wartościowe, a le dlatego, że jego nazwisko zupełnie przypadkiem,dzięki Hańbie słońca, stało się głośne. Burżuje nie kupują ich dlatego, że je rozumieją i chcą czytać, ale dlatego, że tak wypada, że wszyscy je czytają. Zapraszają go też na obiady, by móc się pochwalić niezwykłym gościem. Nagle przychylna staje się mu rodzina Moorse'ów, która chętnie widziałaby go w roli męża Ruth.

                          Martin jest zawiedziony i rozgoryczony. Nie o takiej sławie przecież marzył. Rozczarowany środowiskiem "wyższych sfer", które tak mu kiedyś imponowało, postanawia na nowo zbliżyć się do klasy robotniczej, z której się wywodził. Próba powrotu do dawnego środowiska jednak się nie powiodła:

Wszystko to rozczarowywało go. Rozwinęła się w nim jakaś obcość. Podobnie jak młode piwo stało się dlań zbyt prostackie, tak dzisiaj dawne towarzystwo wydawało mu się nużące i niemiłe. Zbyt wiele tysięcy otwartych książek rozdzieliło ich na zawsze. Martin wygnał sam siebie z kraju młodości. Tak długo podróżował po świecie ludzkiej myśli, że nie było już dlań powrotu. A przecież był tylko człowiekiem i pragnienie życia społecznego pozostało w nim niezaspokojone. Nowego domu nie znalazł. Jak nie rozumieli go towarzysze walczący w tej chwili za niego, jak nie rozumiała go własna rodzina, jak wreszcie nie rozumieli go burżuje - tak samo i ta piękna siedząca przy nim dziewczyna, którą tak wysoko cenił, nie zdoła zrozumieć ani jego samego, ani szacunku, którym ją obdarzał. 

                         Jedyną osobą, która go bezgranicznie kochała, była piękna robotnica Lizzie, jednak i przy jej boku Martin nie wyobrażał sobie życia po tym, co się stało:

Ach, ty Martinie Edenie - zwierzał się sobie po chwili. - Nie jesteś bydlęciem i marny też z ciebie wyznawca Nietzschego. Ożeniłbyś się z nią, gdybyś mógł,i biedne jej serce napełniłbyś po brzegi słodyczą. Ale nie możesz, nie możesz! I wstyd mi za ciebie.

                          Ruth, która po sukcesie Martina znów chciała z nim być, uświadomiła mu, że uczucia, które w niej ulokował całkowicie już wygasły, kochał nie ją, ale błędne wyobrażenie o niej:

Wiedział już teraz, że nigdy naprawdę nie kochał Ruth. Kochał swój ideał, eteryczną zjawę własnej wyobraźni, promienne natchnienie poematów miłosnych. Prawdziwej Ruth, tuzinkowej mieszczanki, obarczonej wszystkimi wadami jej sfery i beznadziejnym balastem psychologii burżuazyjnej - nie kochał nigdy.

                         Niepokój, pustka, rozgoryczenie, brak swojego miejsca na ziemi popychają Martina do dramatycznego kroku. Ginie poeta, jednostka wybitna, która znalazła się w niewłaściwym czasie i w niewłaściwym miejscu. Prawdą okazały się słowa Brissendena o Martinie: Tak czy owak jesteś przedpotopowym zabytkiem razem z twoim Nietzschem.

                        

piątek, 25 lipca 2014

"Powrót na wyspę" - Elin Hilderbrand



                    Porzucona na 13 lat wyspa znów staje się ważnym miejscem dla rodziny Tate'ów. Dwie siostry: Chess i Tate, ich matka Birdie i ciotka India wracają do letniego domu na Tuckernuck. Birdie ma nadzieję, że na łonie natury Chess odzyska równowagę psychiczną po traumatycznych przeżyciach związanych z odwołaniem przez nią ślubu i śmiercią narzeczonego. Tate porzuca na chwilę swój komputerowy świat, by wesprzeć siostrę. India, która ma na swoim koncie podobne doświadczenia co Chess, jedzie wesprzeć siostrzenicę i pokazać jej, że życie po stracie bliskiej osoby jest możliwe. Okazuje się jednak, że wyspa, oaza ciszy i spokoju, działa na wszystkich oprócz Chess, która wciąż nie może pogodzić się z tym, co się stało. Dziewczyna za radą psychologa pisze wspomnienia, w których opisuje prawdziwy powód  zerwania i szczegóły wypadku Michaela Morgana. Czas mija, a pamiętnikowa terapia nie przynosi żadnego skutku - Chess jest ciągle zamknięta w sobie, niedostępna, nie ma ochoty z nikim rozmawiać.
                     Specyficzny klimat Tuckernuck działa jednak na pozostałe wczasowiczki, które z dystansem patrzą na swoje dotychczasowe życie, inaczej postrzegają siebie i ludzi, z którymi ostatnio przebywali. Birdie widzi, że jej związek z żonatym Hankiem nie był dobrym pomysłem. India przestaje uciekać przed życiem i podejmuje decyzję, która z pewnością zszokuje jej synów. Tate, najmniej skomplikowana osoba w tym towarzystwie, ma jasny cel: zdobycie tego, czego nie udało się jej zdobyć lata temu - niezwykle przystojnego Burrnetta Lee, który opiekuje się ich domem i przywozi zaopatrzenie.
                    Burnett Lee - syn Chucka, romantycznego bohatera młodości Indii i Birdie, wywołuje we wszystkich kobietach silne emocje. Starszym siostrom przypomina swojego ojca, w którym obie kobiety się podkochiwały. Dla Chess chłopak jest kolejnym wyrzutem sumienia, dla Tate - pierwszą młodzieńczą miłością, która odżyła ze zdwojoną siłą, ale również powodem kolejnych zazdrości i poróżnień z siostrą. Tate - osobowość nieskomplikowana i geniusz komputerowy - prowadzi nijakie życie: zupełnie przypadkowo kupuje mieszkanie w Charlotte, długie godziny spędza w samolotach, którymi lata, by ratować systemy komputerowe największych światowych firm. Dziewczyna najchętniej wzięłaby, co swoje, lecz hamuje swoje namiętności, pozwalając Burrnett'owi się zdobywać. 
                   Tate i Chess bardzo się różnią i na pierwszy rzut oka nie mają z sobą nic wspólnego. Obie bowiem odnajdują w sobie nawzajem to, czego każdej brakuje. Tate uczy się od siostry, jak być damą, Chess z  kolei od Tate energię płynącą z jej wewnętrznego spokoju. To właśnie siostra jest tą osobą, przed którą Chess po miesięcznych wakacjach postanawia się otworzyć. 
                       Postać Tate według mnie została ukazana nieco zbyt prymitywnie. Kobieta wykształcona, z ogromną wiedzą informatyczną, samodzielna, bogata, wysportowana została ukazana jako mało skomplikowana, zbyt prostolinijna, niedojrzała dziewczynka, dla której wszystko jest czarne lub białe. Żadnych wahań, żadnych wątpliwości, refleksji, przemyśleń, głębszej analizy zdarzeń. Trzydziestoletnia kobieta sukcesu z charakterem nastolatki to chyba przesada. Postać Tate jest przez to mało wiarygodna. 
                    Po lekturze Powrotu na wyspę czułam jakiś niedosyt. Ciekawe życiorysy, ciekawe historie, ale jednak podane nieco zbyt lekko. Spodziewałam się więcej dramatyzmu, dynamizmu, ale pewnie zamysł autorki był taki, żeby akcja płynęła - jak te wakacje na odludziu - w leniwej atmosferze. Chyba pora sięgnąć po ambitniejszą prozę.

czwartek, 22 maja 2014

"Wstręt do tulipanów" Richard Lourie


Wydawałoby mi się, że o drugiej wojnie światowej napisano już wszystko, jednak po lekturze powieści Richarda Lourie można się przekonałać, że ten temat nigdy się nie wyczerpie, że ile świadków tamtych dni, tyle ludzkich dramatów, tyle odrębnych historii.

Wstręt do tulipanów to dramatyczna historia człowieka, który u schyłku życia musi na nowo zmierzyć się z koszmarem wojny. Zaskakujący jest spokój, z jakim główny bohater opowiada o dalekim od normalności dorastaniu w czasie wojny w Holandii. Ten prosty język i dystans do tamtych wydarzeń sprawiają, że historia przemawia do czytelnika ze zwiększoną siłą.

Joop mieszkał z rodziną w Amsterdamie. Ojciec chłopca, nadużywający trunków hotelowy kucharz, i zajmująca się domem matka nie poradzili sobie z nową sytuacją w kraju. Wojna, a w związku z nią codzienny strach o życie i trudności związane ze zdobyciem żywności i środków higieny destrukcyjnie wpłynęły na ich psychikę. Nieporadność życiowa rodziców zmusiła biednego Joopa do przejęcia odpowiedzialności za rodzinę. To dziecko od historycznego dnia 10 maja 1940 roku musiało dźwigać zbyt duże brzemię rozmaitych emocji, niepokojów, trosk, udręczeń. Ciążyło na nim zbyt wiele obowiązków i przytłaczające poczucie odpowiedzialności za rodzinę. Zazdrość o matkę, która była pochłonięta opieką nad bliźniakami, trudy zajmowania się braćmi, którzy domagali się noszenia żółtych gwiazd, tęgie lanie będące konsekwencją działań sabotażowych chłopca i wreszcie chyba najbardziej odczuwalna utrata ojcowskiej miłości to zdecydowanie za dużo jak na kilkuletniego chłopca. Okaże się jednak, że życie jest jeszcze okrutniejsze. Joop rozpaczliwie szuka sposobu na odzyskanie względów ojca. Podejmuje różne prace zarobkowe, by za przyniesione do domu pieniądze usłyszeć pochwałę od ojca. Tyle że ociec ciągle milczy. Przychodzi choroba Joopa, a z nią wyrzuty sumienia, obarczenie się winą za śmierć brata Jana. Czy może się stać jeszcze coś gorszego? Okazuje się, że tak - choroba ojca i ciągłe zalecenia doktora dotyczące właściwego odżywiania mężczyzny skłaniają Joopa do najgorszego. Wspólnie z wujem - byłym nazistą, weteranem wojennym, który z bitwy w szeregach Hitlera wrócił bez nóg i jakiejkolwiek opieki, udają się w poszukiwanie żywności. Ten dzień odciśnie piętno na całym jego życiu.

Po latach Joopa odwiedza brat. Rozmowa z nim zmusi go do ponownego zmierzenia się z koszmarem wojny.