piątek, 31 października 2014

"Zielone kalosze" - Wanda Szymanowska



    Bardzo udany debiut pani Wandy Szymanowskiej. Książka bez zbytniego patosu porusza temat przemocy w rodzinie i dojrzewania kobiet do wyzwolenia się spod wpływu mężów-tyranów. Może poważnie te słowa zabrzmiały, ale, tak jak wspomniałam, powieść została utrzymana w lekkim tonie, a poza tym tyle w niej optymizmu, że z pewnością nikogo nie przytłoczy.
    Autorka "wysłała" swoją główną bohaterkę z dużego miasta na prowincję, do opuszczonego domku wśród pól, które przecina błotnista droga, W tym miejscu pięćdziesięcioletnia kobieta, przyzwyczajona do luksusów i markowych ubrań szuka ciszy i odpoczynku po 30 latach związku z alkoholikiem. Jak to na wsi bywa, każda nowa rzecz nie ujdzie uwadze mieszkańców. Antonina od razu została zauważona i oczywiście wzbudziła sensację we wsi. Kto jak kto, ale sklepowa Stenia musi wiedzieć, co się wokół dzieje, więc gdy tylko pojawia się niecodzienna klientka, postanawia ją wybadać. Od pierwszego niewinnego "A pani to na długo?" rozpoczęła się przyjaźń wykształconej pani z miasta z prostą, wiejską, zaniedbaną, ale pełną ciepła i energii kobieciną, przyjaźń, która wiele zmieniła w życiu obu kobiet podobnie doświadczonych przez życie.
     Przyjazd Antoniny zakłócił leniwie płynące życie Ruczaju Dolnego. Wieś w oczach kobiety jawi się jako relikt PRL-u na czele z wójtem siedzącym na ciepłym stołku przy pustym biurku z papierosem w ustach i całowaniem rączek szanownej pani (tak na wszelki wypadek, bo nie wiadomo, co to za jedna, a co, jeśli się okaże, że ktoś ją nasłał?). Barak zwany świetlicą przypomina klubokawiarnię z lat 60, mężczyźni okupują knajpę w rynku a głowy miejscowych kobiet straszą nieśmiertelną trwałą z kręconymi lokami.

- Ale proszę cię, kochana, nie rób już więcej trwałej. Za bardzo wysusza włosy i robi się z nich taki brzydki wiecheć - wyjaśniała Antonina.
Stenia przyglądała jej się zdezorientowana. Pierwszy raz w życiu słyszy, że nie trzeba robić trwałej ondulacji, bo jest brzydka. No jak nie robić? Przecież wszystkie mają i kochają siedzieć dwie godziny u fryzjerki, bo tylko tam można dowiedzieć się ciekawych rzeczy - kto, z kim, kiedy, za co, po co, za ile, dlaczego i co z tego wynikło. To po co ona teraz będzie chodzić do fryzjerki? Prostować? A inne kręcą?

      Autorka genialnie oddała mentalność mieszkańców wioski, którzy żyją tak, jakby w Polsce w ostatnich latach nic się nie zmieniło. W ich świadomości funkcjonuje jeszcze stary system: rządzi wójt, a oni trwają w swoim marazmie, nawet nie próbują czegoś we wsi zmienić, choćby nawet upomnieć się o dom kultury, który umarł wraz z poprzednią kierowniczką. Jedyną rozrywką mieszkańców jest obserwacja siebie nawzajem, wysiadywanie w barze (mężczyźni) i ulubione ploteczki w sklepie czy u fryzjera (kobiety).
      Czy Antonina zaklimatyzuje się w nowym domu? Czy uda jej się ożywić miasteczko i zmienić podejście wójta do swojej pracy i potrzeb mieszkańców? Czy przyjaźń ze Stenią nie zachwieje rodzące się w nich uczucie do tego samego mężczyzny? I czy Stenia znajdzie w sobie tyle odwagi, żeby podjąć ważną decyzję?
     Zielone kalosze to książka naprawdę dobrze napisana. Znakomity styl, lekkość narracji, ważny temat podany bez zbytniego roztrząsania i roztkliwiania się nad losem bohaterek, bardzo dobra kreacja bohaterów, których charaktery zostały bardzo realistycznie odmalowane i sporo smaczków w postaci zabawnych opisów realiów obyczajowych wsi - to wszystko tworzy naprawdę ciekawą opowieść.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz