piątek, 1 sierpnia 2014

"Martin Eden" - Jack London





                   Martin Eden - powieść napisana już lata temu, jest zaskakująco aktualna dzisiaj. Niby inne czasy, inna sytuacja polityczna i społeczna, ale jakże łatwo odnieść problemy w niej zawarte do świata XXI wieku. Problem odrzucenia i potępienia inności, oceniania innych przez pryzmat portfela, problem ciężkiej, słabo opłacanej pracy, która pozbawia człowieka chęci do życia i myślenia o czymś innym niż tylko: jak przeżyć . No i myśli przewodnie utworu:
-  jednostka wybitna, która nie może się przebić w świecie szmiry i tandety
- sławne nazwisko, dzięki któremu można sprzedać wszystko,
- sztuka jako towar, na którym można sporo zarobić.
 Jakie to wszystko aktualne!

           Martin Eden, prosty, 20-letni marynarz wywodzący się z rodziny robotniczej,  ratuje życie chłopakowi z wyższych sfer i w dowód wdzięczności zostaje zaproszony na obiad do państwa Moorse. Salon bogatego domu robi na chłopaku niesamowite wrażenie. Martin po raz pierwszy w swoim życiu widzi prawdziwe piękno, o którym do tej pory tylko czytał w książkach. Dzień ten na zawsze zmieni jego życie, zwłaszcza że w owym salonie pojawi się subtelna i delikatna Ruth, uosobienie piękna, niewinności i anielskości. Chłopaka upaja widok dziewczyny, jest odurzony jej pięknem i przepełniony pragnieniem przebywania z nią.
                 Spotkanie z rodziną Moorse'ów uświadamia Martinowi nędzę własnego życia i staje się impulsem do zmian. Chłopak chce za wszelką cenę dorównać Ruth intelektualnie. Nadrobienie zaległości w wykształceniu wydaje się niemożliwe, gdyż Martin nie zna podstaw, a wszelkie próby zrozumienia podręczników wypożyczanych z czytelni kończą się niepowodzeniem. Beznadziejne błądzenie w labiryncie wiedzy nie zniechęca go. Ambitny chłopak uczy się ze słownikiem w ręce, dniami i nocami, kosztem snu i zdrowia, przyswaja wiedzę z różnych dziedzin.
                  Młody marynarz czuje się wśród książek jak ryba w wodzie. Uczenie się daje mu satysfakcję i dodaje wiary w siebie. Martin wie już, że znalazł to, czego od dziecka mu brakowało:

Całe jego dzieciństwo i młodość pełne były dziwnego niepokoju. Sam dobrze nie wiedział, czego szuka, lecz zawsze czegoś pragnął, choć aż do czasu spotkania z Ruth daremnie za tym czym gonił. Teraz jego niepokój stał się ostry i bolesny, lecz w końcu Martin dowiedział się jasno i ostatecznie, że tym, co musi posiąść, jest piękno, rozum i miłość. 

                  Najszybszy efekt przynosi nauka gramatyki. Chłopak mówi już tak jak Ruth i jej sfera. W rekordowym czasie uzupełnia swoje wykształcenie, żyjąc z pieniędzy zarobionych podczas rejsu. Gdy kończą się oszczędności, postanawia zarabiać na życie w inny sposób - pisze opowiadania o tematyce marynistycznej i wysyła je do gazet przekonany, że spodobają się wydawcom. Niestety, żadna jego twórczość nie zostaje przyjęta do druku. Martin nie traci nadziei, żyje skromnie, głoduje, zastawia w lombardzie ubranie, rower - wszystko po to, by przetrwać do dnia, w którym któryś z tekstów przyniesie zysk. Głodowanie zmusza go do podjęcia pracy w hotelowej pralni. Kilka tygodni harówki od rana do wieczora skłania chłopaka do refleksji na temat pracy. Martin widzi, że praca ponad siły upadla człowieka, sprawia, że przestaje on myśleć i czuć, nie ma ambicji, pragnień i chęci doskonalenia siebie. Jedyną potrzebą są sen i raz w tygodniu - upicie się. Chłopak i jego współpracownik Joe porzucają hańbiącą pracę. Joe wybiera włóczęgostwo, Martin wraca do dawnych zajęć i Spencera, którego odkrył na początku swoich studiów. Jest zafascynowany teorią ewolucji, na na niej kształtuje swoje poglądy na świat i relacje międzyludzkie. Kolejne wizyty w domu Moorse'ów uświadamiają mu pewien paradoks. Otóż zauważył, że poziomem wiedzy i umiejętnością twórczego myślenia znacznie przewyższa Ruth - kobietę z dyplomem ukończenia studiów, jak również innych bywalców salonu Moorse'ów, którzy również szczycą się wyższym wykształceniem:

Przeważnie jednak Martin wiedział więcej od nich o życiu i książkach i dziwił się tylko, w jakie skrytki i zaułki mózgu chowali ci ludzie swoje wykształcenie. Nie zdawał sobie sprawy, że sam posiadał niezwykłą żywość umysłu; nie przypuszczał również, że tych ludzi, którym dane było mierzyć głębie i myśleć o rzeczach ostatecznych, nie należało szukać w salonach różnych Morse'ów tego świata. Nie wiedział też, że ludzie tacy niby orły królewskie królewskie krążą samotnie w błękitach nieba, wysoko ponad ziemią i skłębionym rojowiskiem jej stadnego życia.

                        Powoli do Martina zaczyna docierać, że środowisko burżuazyjne to dorobkiewicze, ludzie, dla których ważne są pieniądze i konwenanse. Nie ma w nim miejsca na indywidualizm, a sztuka jako wartość intelektualna u nich w ogóle nie istnieje. Również Ruth, choć ciągle bardzo ją kocha, nie jest już w jego oczach tak niezwykła, za jaką ją uważał, gdyż nie rozumiała jego jako artysty, nie doceniała jego twórczości i ciągle namawiała go do podjęcia pracy zarobkowej:

Martin nie wiedział, że dla Ruth "rozkosz twórcza" jest tylko pustym dźwiękiem. Owszem, używała tego wyrażenia, od niej nawet usłyszał je Martin po raz pierwszy; czytała o tym, studiowała to nawet, zdobywając swój stopień naukowy na uniwersytecie. Nie znała jednak samodzielności myślenia ani też twórczości na jakim bądź polu, wszelkie zaś przejawy kultury były u niej tylko echem wypowiedzi osób innych.

                          Co w takim razie skłoniło państwa Moorse'ów do akceptowania Martina w swoim domu? Otóż gdy zauważyli oni zainteresowanie Ruth nieznajomym młodzieńcem, pozwalali jej spędzać z nim czas, by w końcu przestała być 24-letnią dziewczynką i zaczęła interesować się płcią przeciwną. Zaręczyny młodych nie zostały potraktowane poważnie, zresztą niechęć Martina do "objęcia posady" uspokoiła ich, wiedzieli bowiem, że za lenia i darmozjada ich córka nigdy nie wyjdzie.
                      Martin tymczasem ciężko pracuje, dniami i nocami tworzy nowe, tym razem już dojrzałe i wartościowe, których jednak żadne czasopismo nie chce wydrukować. Ciasny pokoik wynajmowany od wdowy Marii staje się miejscem tworzenia dzieł, które, jak sądzi ich autor, kiedyś zostaną docenione. Wspomniana Maria - matka ośmiorga dzieci, które sama utrzymuje, piorąc i prasując bieliznę zamożniejszych sąsiadów, chociaż sama bieduje, ratuje swojego lokatora talerzem zupy.
                 Pasmo niepowodzeń Martina wydaje się nie mieć końca. Przypadkowe wystąpienie na wiecu socjalistów zostaje opacznie zrozumiane i zostawia echo w postaci artykułu, który przedstawia Martina jako zagorzałego zwolennika tej ideologii. Dowiadują się o tym jego szwagrowie, którzy całkowicie odcinają od Martina jego siostry, jak również państwo Moorse. Chłopak dostaje list, w którym narzeczona donosi o zerwaniu zaręczyn.
                     Niezwykła więź połączyła Martina z Brissendenem, nieuleczalnie chorym poetą. I chociaż różniły ich poglądy polityczne i społeczne (Martin był indywidualistą, zwolennikiem teorii ewolucji, która ma prawo wyeliminować słabsze i chore jednostki, a jednocześnie wyznawcą filozofii nietzscheańskiej; Brissenden - zdeklarowanym socjalistą), połączyła ich miłość do poezji. Wydana za sprawą Martina  Efemeryda Brissendena, dzieło, zdaniem chłopaka, wybitne i jedyne w swoim rodzaju, stała się obiektem kpin i parodii, a przez niektóre środowiska uznana za utwór obrazoburczy, a wręcz heretycki. Ta sytuacja wstrząsnęła Martinem. Uświadomił sobie, że zmarły już Brissenden miał rację - czasopisma to nie miejsce dla prawdziwej sztuki, a prawdziwy artysta nigdy nie znajdzie uznania w środowisku burżujów.
                    Tymczasem jednak następuje nagły zwrot w życiu Martina. Jedno z czasopism drukuje rozprawę Hańba słońca. Utwór ten wywołuje zainteresowanie rzeczoznawców, którzy na łamach gazet toczą z sobą dyskusję na temat tego utworu. Okazuje się, że nazwisko Martina jest już bardzo znane i można na nim zarobić. Czasopisma zabiegają więc o kolejne utwory, oferując ogromne pieniądze. I płacą krocie za to samo, co wcześniej odrzucały. Nasz bohater w jednej chwili stał się bardzo bogaty i sławny, jego utwory znalazły uznanie w oczach redaktorów i wydawców, ale czy rzeczywiście o takiej sławie marzył? Przecież całą twórczość, którą teraz rozchwytują gazety, stworzył już dawno temu, te same utwory były wcześniej notorycznie odrzucane, więc czy na pewno uznano je za dzieła wybitne, czy też inne pobudki kierują wydawcami?
                         Martin zdaje sobie sprawę, że jego dzieła sprzedają się nie dlatego, że są wartościowe, a le dlatego, że jego nazwisko zupełnie przypadkiem,dzięki Hańbie słońca, stało się głośne. Burżuje nie kupują ich dlatego, że je rozumieją i chcą czytać, ale dlatego, że tak wypada, że wszyscy je czytają. Zapraszają go też na obiady, by móc się pochwalić niezwykłym gościem. Nagle przychylna staje się mu rodzina Moorse'ów, która chętnie widziałaby go w roli męża Ruth.

                          Martin jest zawiedziony i rozgoryczony. Nie o takiej sławie przecież marzył. Rozczarowany środowiskiem "wyższych sfer", które tak mu kiedyś imponowało, postanawia na nowo zbliżyć się do klasy robotniczej, z której się wywodził. Próba powrotu do dawnego środowiska jednak się nie powiodła:

Wszystko to rozczarowywało go. Rozwinęła się w nim jakaś obcość. Podobnie jak młode piwo stało się dlań zbyt prostackie, tak dzisiaj dawne towarzystwo wydawało mu się nużące i niemiłe. Zbyt wiele tysięcy otwartych książek rozdzieliło ich na zawsze. Martin wygnał sam siebie z kraju młodości. Tak długo podróżował po świecie ludzkiej myśli, że nie było już dlań powrotu. A przecież był tylko człowiekiem i pragnienie życia społecznego pozostało w nim niezaspokojone. Nowego domu nie znalazł. Jak nie rozumieli go towarzysze walczący w tej chwili za niego, jak nie rozumiała go własna rodzina, jak wreszcie nie rozumieli go burżuje - tak samo i ta piękna siedząca przy nim dziewczyna, którą tak wysoko cenił, nie zdoła zrozumieć ani jego samego, ani szacunku, którym ją obdarzał. 

                         Jedyną osobą, która go bezgranicznie kochała, była piękna robotnica Lizzie, jednak i przy jej boku Martin nie wyobrażał sobie życia po tym, co się stało:

Ach, ty Martinie Edenie - zwierzał się sobie po chwili. - Nie jesteś bydlęciem i marny też z ciebie wyznawca Nietzschego. Ożeniłbyś się z nią, gdybyś mógł,i biedne jej serce napełniłbyś po brzegi słodyczą. Ale nie możesz, nie możesz! I wstyd mi za ciebie.

                          Ruth, która po sukcesie Martina znów chciała z nim być, uświadomiła mu, że uczucia, które w niej ulokował całkowicie już wygasły, kochał nie ją, ale błędne wyobrażenie o niej:

Wiedział już teraz, że nigdy naprawdę nie kochał Ruth. Kochał swój ideał, eteryczną zjawę własnej wyobraźni, promienne natchnienie poematów miłosnych. Prawdziwej Ruth, tuzinkowej mieszczanki, obarczonej wszystkimi wadami jej sfery i beznadziejnym balastem psychologii burżuazyjnej - nie kochał nigdy.

                         Niepokój, pustka, rozgoryczenie, brak swojego miejsca na ziemi popychają Martina do dramatycznego kroku. Ginie poeta, jednostka wybitna, która znalazła się w niewłaściwym czasie i w niewłaściwym miejscu. Prawdą okazały się słowa Brissendena o Martinie: Tak czy owak jesteś przedpotopowym zabytkiem razem z twoim Nietzschem.

                        

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz