Dawno nie czytałam czegoś tak okropnego.
Miałam ochotę na lekką i przyjemną lekturę i na nieszczęście wpadła mi w ręce
właśnie „Kobieca intuicja”. Wiedziałam, że jest ona rodzajem czytadełka, więc
niczego ambitniejszego w niej nie szukałam, ale to, co zastałam w środku, przekroczyło
wszelkie granice dobrego smaku. Rozumiem, że książka miała być lekką, pełną
humoru historyjką, jednak oparcie całej fabuły na rzekomo śmiesznych
zdarzeniach jest, według mnie, żenującym zabiegiem. Gdyby one rzeczywiście były
zabawne, byłoby super, ale niestety przypominają one jakiś zupełnie nieudany
skecz kabaretowy. Totalnie głupawe zachowanie głównej bohaterki bardzo się
gryzie z jej rzekomym polonistycznym wykształceniem. I nie przekonuje mnie
myśl, że do takich poczynań skłoniła bohaterkę wielka miłość. Przecież ta
kobieta nie ma piętnastu lat, a poza tym podobno ukończyła studia wyższe i uczy
w szkole, a to chyba obliguje do trzymania jakiegoś poziomu.
Ale przejdźmy do rzeczy. Po tajemniczym
zniknięciu ukochanego główna bohaterka Dominika wędruje szlakiem byłych kobiet
swojego Pedra. Podstępem udaje się do gabinetu dentystycznego jego byłej żony i
żąda informacji od Bogu ducha winnej kobiety o miejscu pobytu jej byłego. Gdy
nie osiąga celu, wyjmuje „broń wielkiego kalibru”, mianowicie wiertło
dentystyczne, z pomocą którego zamierza zniszczyć bardzo drogie futro pani
stomatolog. Ale na tym nie koniec, w rozmowie z tą kobietą bohaterka po prostu
przechodzi samą siebie. Dominika umawia się z panią doktor na wizytę, ale na
fotelu wyznaje, że właściwie zęby ma zdrowe, a powód je obecności w gabinecie
jest inny. Przychodzi mianowicie z bólem serca po śmierci siostry, która właśnie
zmarła, dlatego też musi koniecznie odnaleźć jej kochanka, którym był były mąż
dentystki. Sprawa jest ważna, gdyż dotyczy ostatniej woli zmarłej, która
zażyczyła sobie od swojego lubego określonych modlitw nad swoim grobem. Dawno
nie czytałam czegoś tak żałosnego. Momentami miałam wrażenie, że słucham rozmów
wyjątkowo głupiutkich dorastających nastolatek, a nie dorosłych kobiet. Myślę,
że nawet nastolatki mają jednak więcej oleju w głowie i nie zniżyłyby się do
takiego poziomu. Żałosne są także sceny pościgu tajemniczej Żyrafy, jak również
obezwładnienie napastnika za pomocą pilnika do paznokci. Wszystkich tych
czynności dokonuje główna bohaterka w towarzystwie najlepszej przyjaciółki
Gośki. Gdy ta doznaje uszczerbku na zdrowiu, dalsze poszukiwania Dominika musi prowadzić
już sama. Trafia do przedszkola, gdzie w nieudolny sposób udaje pracownicę
urzędu miejskiego przysłaną właśnie do pani przedszkolanki Agnieszki Rudzkiej w
sprawie ”polepszenia warunków bytu wychowawczyń przedszkolnych”. Oczywiście
wychowawczyni nie zauważa nieudolnej gry aktorskiej przybyłej kobiety i wierzy, że została losowo wybrana spośród
wielu innych koleżanek po fachu, a w parę minut daje się naciągnąć na osobiste
zwierzenia, których tematem jest, jakżeby inaczej, tajemniczy Pedro. Przy
okazji wspomina nazwisko innej kobiety skrzywdzonej przez niego i zupełnie nie
orientuje się, że jej rozmówczyni podstępnie podłapała nowy wątek w sprawie i
udaje znajomą tejże kobiety. Tym sposobem obie znajdują się u Iwonki Solskiej,
która również okazuje się osobą bardzo „błyskotliwą” i daje sobie wmówić, że w
czasach młodzieńczych były razem z Dominiką na kolonii.
Próżno szukać końca podobnie żałosnych
scen. Fabuła dopiero się rozkręca, by pokazać kolejne żenujące postacie i
zdarzenia. Jest więc cierpiący na zanik pamięci dziadek, który chce „mataczyć”
zająca, są skaczące po domu fajerwerki, jest Zenuś, który miał ocaleć, ale
skończył na patelni, jest świąteczne poszukiwanie żywego karpia u byłych mężczyzn
Dominiki, są malowane pisanki na wigilię, wreszcie groteskowy sylwester w starym
dworku z Białą Damą i Sarmatą, który okazał się lesbijką.
Tajemnica Pedra się wyjaśnia, ale rodzi
się pytanie, czy trzeba było skonstruować tak żałosną szopkę z tak mało
inteligentnymi bohaterkami w roli głównej, żeby opowiedzieć ciekawą historię
pewnej miłości? Wiem, że książka z założenia miała być lekką opowieścią, jednak
autorka chyba trochę się zagalopowała, bo książka wcale śmieszna nie jest.
Ciągle coś tu zgrzyta, ciągle dzieją się tak żałosne sceny, że aż momentami
było mi wstyd, że czytam taką książkę, bo nawet od tego typu powieści zawsze wymagam jakiegoś poziomu. „Kobieca intuicja” to kpina z
czytelnika, niestety. Dotrwałam do końca tylko dlatego, że z zasady zawsze kończę
to, co zaczynam czytać. Czasami jednak warto się oprzeć pokusie przeczytania czegoś lekkiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz