środa, 27 marca 2013

"Kobieca intuicja" - Dominika Stec



Dawno nie czytałam czegoś tak okropnego. Miałam ochotę na lekką i przyjemną lekturę i na nieszczęście wpadła mi w ręce właśnie „Kobieca intuicja”. Wiedziałam, że jest ona rodzajem czytadełka, więc niczego ambitniejszego w niej nie szukałam, ale to, co zastałam w środku, przekroczyło wszelkie granice dobrego smaku. Rozumiem, że książka miała być lekką, pełną humoru historyjką, jednak oparcie całej fabuły na rzekomo śmiesznych zdarzeniach jest, według mnie, żenującym zabiegiem. Gdyby one rzeczywiście były zabawne, byłoby super, ale niestety przypominają one jakiś zupełnie nieudany skecz kabaretowy. Totalnie głupawe zachowanie głównej bohaterki bardzo się gryzie z jej rzekomym polonistycznym wykształceniem. I nie przekonuje mnie myśl, że do takich poczynań skłoniła bohaterkę wielka miłość. Przecież ta kobieta nie ma piętnastu lat, a poza tym podobno ukończyła studia wyższe i uczy w szkole, a to chyba obliguje do trzymania jakiegoś poziomu.

Ale przejdźmy do rzeczy. Po tajemniczym zniknięciu ukochanego główna bohaterka Dominika wędruje szlakiem byłych kobiet swojego Pedra. Podstępem udaje się do gabinetu dentystycznego jego byłej żony i żąda informacji od Bogu ducha winnej kobiety o miejscu pobytu jej byłego. Gdy nie osiąga celu, wyjmuje „broń wielkiego kalibru”, mianowicie wiertło dentystyczne, z pomocą którego zamierza zniszczyć bardzo drogie futro pani stomatolog. Ale na tym nie koniec, w rozmowie z tą kobietą bohaterka po prostu przechodzi samą siebie. Dominika umawia się z panią doktor na wizytę, ale na fotelu wyznaje, że właściwie zęby ma zdrowe, a powód je obecności w gabinecie jest inny. Przychodzi mianowicie z bólem serca po śmierci siostry, która właśnie zmarła, dlatego też musi koniecznie odnaleźć jej kochanka, którym był były mąż dentystki. Sprawa jest ważna, gdyż dotyczy ostatniej woli zmarłej, która zażyczyła sobie od swojego lubego określonych modlitw nad swoim grobem. Dawno nie czytałam czegoś tak żałosnego. Momentami miałam wrażenie, że słucham rozmów wyjątkowo głupiutkich dorastających nastolatek, a nie dorosłych kobiet. Myślę, że nawet nastolatki mają jednak więcej oleju w głowie i nie zniżyłyby się do takiego poziomu. Żałosne są także sceny pościgu tajemniczej Żyrafy, jak również obezwładnienie napastnika za pomocą pilnika do paznokci. Wszystkich tych czynności dokonuje główna bohaterka w towarzystwie najlepszej przyjaciółki Gośki. Gdy ta doznaje uszczerbku na zdrowiu, dalsze poszukiwania Dominika musi prowadzić już sama. Trafia do przedszkola, gdzie w nieudolny sposób udaje pracownicę urzędu miejskiego przysłaną właśnie do pani przedszkolanki Agnieszki Rudzkiej w sprawie ”polepszenia warunków bytu wychowawczyń przedszkolnych”. Oczywiście wychowawczyni nie zauważa nieudolnej gry aktorskiej przybyłej kobiety i  wierzy, że została losowo wybrana spośród wielu innych koleżanek po fachu, a w parę minut daje się naciągnąć na osobiste zwierzenia, których tematem jest, jakżeby inaczej, tajemniczy Pedro. Przy okazji wspomina nazwisko innej kobiety skrzywdzonej przez niego i zupełnie nie orientuje się, że jej rozmówczyni podstępnie podłapała nowy wątek w sprawie i udaje znajomą tejże kobiety. Tym sposobem obie znajdują się u Iwonki Solskiej, która również okazuje się osobą bardzo „błyskotliwą” i daje sobie wmówić, że w czasach młodzieńczych były razem z Dominiką na kolonii.

Próżno szukać końca podobnie żałosnych scen. Fabuła dopiero się rozkręca, by pokazać kolejne żenujące postacie i zdarzenia. Jest więc cierpiący na zanik pamięci dziadek, który chce „mataczyć” zająca, są skaczące po domu fajerwerki, jest Zenuś, który miał ocaleć, ale skończył na patelni, jest świąteczne poszukiwanie żywego karpia u byłych mężczyzn Dominiki, są malowane pisanki na wigilię, wreszcie groteskowy sylwester w starym dworku z Białą Damą i Sarmatą, który okazał się lesbijką.

Tajemnica Pedra się wyjaśnia, ale rodzi się pytanie, czy trzeba było skonstruować tak żałosną szopkę z tak mało inteligentnymi bohaterkami w roli głównej, żeby opowiedzieć ciekawą historię pewnej miłości? Wiem, że książka z założenia miała być lekką opowieścią, jednak autorka chyba trochę się zagalopowała, bo książka wcale śmieszna nie jest. Ciągle coś tu zgrzyta, ciągle dzieją się tak żałosne sceny, że aż momentami było mi wstyd, że czytam taką książkę, bo nawet od tego typu powieści zawsze wymagam jakiegoś poziomu. „Kobieca intuicja” to kpina z czytelnika, niestety. Dotrwałam do końca tylko dlatego, że z zasady zawsze kończę to, co zaczynam czytać. Czasami jednak warto się oprzeć pokusie przeczytania czegoś lekkiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz