Przyjemny tytuł i ciepłą okładka sugerują, że akcja książki będzie się rozgrywać w wakacyjny miesiące w zabytkowym dworku, wśród zapachu wszelkiego rodzaju roślinności otaczającej dom, Niestety, zarówno tytuł, jak i okładka są mylące. Wydarzenia rozgrywające się w tytułowej Jagódce zajmują chyba nie więcej niż jedną dziesiątą objętości książki, i to na samym jej końcu. Skąd więc pomysł na taki tytuł? Owszem Jagódka pojawia się w kilku wcześniejszych miejscach - wspomina o niej Stefania, rozmyśla Gabriela, jednak jej wątek nie jest głównym, dlatego według mnie tytuł powinien brzmieć inaczej.
Książkę Lato w Jagódce czyta się łatwo i przyjemnie, chociaż paradoksalnie nie przedstawia ona lekkiej opowieści, która płynie leniwie jak letnie dni w zacisznym dworku. W przedstawionym czasie i przestrzeni dzieją się ludzkie dramaty, każdy z bohaterów jest czymś obciążony - a to kalectwem, a to biedą, samotnością, nieszczęśliwym dzieciństwem, wyrzutami sumienia, doświadczeniem wojny. Ta lekkość narracji pokazuje, że mimo wszelkiego zła, które dotyka człowieka, życie może być piękne. Ta pozytywna energia płynące z tej momentami nawet tragicznej opowieści to zasługa autorki, która ma dar dostrzegania w życiorysach, jakiekolwiek by one były, czegoś pozytywnego, a przede wszystkim - ukazywania piękna człowieczeństwa.
Lato w Jagódce to opowieść o współczesnym, bardzo doświadczonym przez życie Kopciuszku, który jak za skinieniem czarodziejskiej wróżki zamienia się w piękną kobietę i dostaje szansę na normalne życie. Na równi z historią Gabrysi, rozgrywają się inne - jej ciotki Stefanii, Pawła i jego matki, Alka, Malwiny. Każda z tych postaci, gorzko doświadczona przez życie, odnajdzie po wielu zawirowaniach spokój i harmonię. Osiągnięcie tego stanu nie byłoby możliwe, gdyby nie obecność kogoś bliskiego. Sprawdza się zasada: Gdy ty pomagasz komuś, kiedyś ktoś pomoże tobie.
Lekki ton książki, szczypta humoru i ciekawe, wręcz niezwykłe historie to bardzo ciekawe połączenie, aczkolwiek przyczepiłabym się do kilku rzeczy. Najpierw do naciąganego, pasującego jak pięść do nosa wątku marokańskiego księcia i jego czterech ochroniarzy z kałasznikowami w rękach. Wkroczenie tej ekipy do gabinetu w zoo z martwym sokołem w założeniu miało być zabawne, mnie jednak nie śmieszyło ze względu na swoją absurdalność, a kolejne pojawienie się jej w akcji książki było już naprawdę denerwujące.
Kolejna rzecz, do której mogłabym się przyczepić, to zbyt dużo tragicznych lub nieprawdopodobnych zdarzeń, które dotykają grupę bliskich sobie osób. Moim zdaniem nagromadzenie ich sprawia, że opowiadana historia traci na wiarygodności, a dodatkowo te niesłychane zbiegi okoliczności sprawiają, że książkę zaczyna się ją czytać jak baśń,a nie historię z życia wziętą.
I jeszcze jedna myśl nasunęła mi się po lekturze tej książki. Brakowało mi w niej bardziej wiarygodnego ukazania rekcji bohaterów na momenty zmieniające ich życie. Przykładowo: Gabriela dowiaduje się prawdy o Malwinie, prawdy, która powinna nią wstrząsnąć, wywołać szereg głębokich emocji, bo przecież dotyczy także jej samej. Tymczasem Gabriela przyjmuje tę prawdę do wiadomości, przychodzi do Malwiny, by wszystko rzeczowo, bez cienia emocji wyjaśnić i łatwo, bezstresowo przechodzi do porządku dziennego. Podobnie jest też w przypadku innych bohaterów. Tak mało emocji w tak ważnych i zmieniających życie bohaterów chwilach z pewnością też nie służy uwiarygodnieniu tych historii.
To tyle jeśli chodzi o pewne niedociągnięcia powieści. Ogólnie warta polecenia, gdyż w tym splocie nieprawdopodobnych zdarzeń można wyczytać sporo więcej niż na pierwszy rzut oka się wydaje.